Wspomnienia Adama Lorczaka

 


Wspomnienia Adama Lorczaka

Urodziłem się dnia 25 czerwca 1912 roku w miejscowości Koconia, pow. Radomsko, woj. Łódzkie. Ojciec Wawrzyniec i matka Marianna posiadali gospodarstwo rolne a oprócz tego ojciec mój przez 28 lat pełnił funkcję sołtysa wsi. Posiadaliśmy gospodarstwo rolne o obszarze 7 ha. Rodzice moi mieli na utrzymaniu czworo rodzeństwa. Najstarszym w rodzinie byłem ja, drugą z kolei była siostra Stanisława, następnie siostry Stefania i Leokadia. Do szkoły powszechnej uczęszczałem w Koconii, gdzie nauka trwała 4 lata, a następnie chodziłem do szkoły w Kraszewicach i Zagórzu. Po skończeniu nauki szkolnej rodzice ze względu na trudne warunki materialne nie byli w stanie posłać mnie na dalsze kształcenie i pozostałem w domu. Już w okresie nauki szkolnej, między innymi w Kraszewicach, zetknąłem się z działalnością organizacji i stowarzyszeń m.in. "Wici".

Przez okres pobytu przy rodzinie pomagałem w pracach gospodarskich, a później pracowałem jako robotnik w cegielni, przy wypalaniu cegły. W trakcie tych zajęć poznałem obecną żonę. W 1938 roku wzięliśmy ślub i zamieszkaliśmy u teściów we wsi Goszczowa. W dalszym ciągu dojeżdżałem do pracy w cegielni mego ojca. Służbę wojskową odbyłem w latach 1935/36 w VII Pułku Artylerii Lekkiej. Z wojska wyszedłem w stopniu plutonowego, po odbyciu przeszkolenia w 1938 roku. Do czasu wojny cały czas pracowałem w cegielni. 
W okresie poprzedzającym wybuch II wojny światowej zostałem zmobilizowany w dniu 30 sierpnia do jednostki wojskowej--10 Pułk Artylerii Lekkiej w Łodzi.

W dniu 1 września wyruszyliśmy po odbiór dział w magazynach w Łodzi, jednak już ich nie otrzymaliśmy. Cały kraj był bowiem w ogniu walk z Niemcami. Po powrocie do jednostki wieczorem wycofaliśmy się na wschód w kierunku na Skierniewice. Jednak cały czas byliśmy pod nalotem samolotów nieprzyjaciela. Po dojściu jednostki pod Warszawę, po krótkim odpoczynku wkroczyliśmy do Warszawy. Przebywaliśmy tam tylko jeden dzień i dalej wyruszyliśmy na wschód, ale jednostka była już w rozsypce. Każdy prawie szedł na własną rękę. Na drogach widzieliśmy tłumy uciekinierów, panował ogólny bałagan, brak było jakiegokolwiek dowództwa. Niemcy zdobywali następne tereny. W grupie kolegów pieszo doszliśmy do Brześcia i tam przejęto nas do jednostki wojskowej i polecono nam likwidację magazynów wojskowych w twierdzy. Po załadowaniu magazynów kolejowych w czasie ataku niemieckiego musieliśmy tym transportem kolejowym udać się w kierunku Kowla a potem Łucka. Następnie nalot niemiecki rozbił nasz transport, a my zmuszeni byliśmy udać się pieszo w kierunku na Równe. Po rozproszeniu oddziału i dojściu prawie do granicy radzieckiej cofnęliśmy się, aby dotrzeć w kierunku do domu. Naszą wędrówkę odbywaliśmy nocami, polnymi lub leśnymi drogami. Wszyscy z nas posiadali już wtedy cywilne ubrania, w których łatwiej było się nam poruszać. Pomocy udzielała nam ludność wsi, przez które przechodziliśmy. Pieszą wędrówkę odbywałem wspólnie z moim znajomym z Radomska, bowiem obaj postanowiliśmy dotrzeć do domów i rodzin. Po dojściu do Wisły musieliśmy przeczekać parę dni, gdyż Niemcy strzegli przejść i uniemożliwiali nam przedarcie się na drugą stronę. Zorganizowaliśmy wspólnie z innymi przewóz łodzią przez Wisłę, a następnie przez jakiś czas ukrywaliśmy się w zaroślach. Wieczorem któregoś dnia wyruszyliśmy w dalszą wędrówkę. Nasza droga była coraz trudniejsza. Jednak po wielu kłopotach dotarliśmy w bliżej nam znane tereny. Byliśmy przed rzeką Pilicą, w okolicy miejscowości Przedbórz. Tam natknęliśmy się na patrol niemiecki. Niemcy przesłuchiwali nas i pytali czy jesteśmy żołnierzami a my odpowiadaliśmy tylko tyle ile umieliśmy po niemiecku. Pytali nas również gdzie mieszkamy. Po krótkiej chwili puścili nas i wspólnie z kolegą pieszo doszliśmy do mojej wsi Koconia. Po posiłku i krótkim odpoczynku poszedłem do żony na Goszczowę a kolega wyruszył do swojej miejscowości.. Umówiliśmy się, że przez jakiś czas będziemy przebywać w ukryciu nie przyznając się do udziału w kampanii wrześniowej z obawy przed represjami ze strony Niemców. Przez długi okres czasu byłem pod obserwacją tak Niemców, jak również partyzantów. W tym czasie zajmowałem się pracami w gospodarstwie teścia oraz pobudowałem kuźnię, w której podkuwałem konie. Zawód kowala był mi nie obcy, bowiem w okresie służby wojskowej byłem wojskowym podkuwaczem koni. W czasie pracy w kuźni miałem bardzo duże możliwości kontaktu z ludźmi, prowadziłem rozmowy na temat sytuacji w kraju a także cieszyłem się z pierwszych wystąpień przeciw okupantowi miejscowej ludności. 

Bardzo często moją kuźnię odwiedzał Ignacy Kapuściarek, który mieszkał w Zagórzu. Był to żołnierz, oficer, który zajmował się organizacją pierwszych komórek ruchu oporu. Przez cały okres aż do maja 1943 roku prowadził ze mną rozmowy na tematy dotyczące walki z okupantem oraz starał się wywnioskować jaki jest mój stosunek do tej sprawy. Wreszcie po okresie przygotowania wyprowadził mnie za sąsiednią wieś Sroków i tam w lasku przyjął ode mnie przysięgę stwierdzając jednocześnie, że staję się partyzantem. W początkowym okresie Ignacy Kapuściarek był działaczem ZWZ, jednak w okresie mego wstąpienia byliśmy już członkami Gwardii Ludowej. Zorganizowano bowiem wtedy trójki GL. W tym okresie spotkałem się z Władysławem Olczykiem ps. "Młot", który wprowadził nas w sprawy działalności żołnierzy GL. Zorganizował z nas trójki bojowe. W mojej trójce był Adam Przepióra zamieszkały na Goszczowi, oraz Józef Szewczyk też z Goszczowi. Wszystkie zadania i akcje przekazywał nam w tym okresie Władysław Olczyk , obecnie zamieszkały we Wrocławiu, ul. Prądzyńskiego 11, działacz ZboWiD. 

Władysław Olczyk był w tym czasie komendantem obwodu. Bardzo często kontaktował się z nami i wspólnie prowadziliśmy działania. Głównymi zadaniami przydzielonymi dla trójki była organizacja broni, amunicji i zabezpieczenia. W pracy posługiwaliśmy się pseudonimami, bowiem obowiązywała konspiracja. Nie znaliśmy innych trójek ani ich składu. W późniejszym okresie działalność nasza się rozszerzała. Przyjąłem pseudonim "Równy". Po rozroście ilościowym partyzantów i utworzeniu Armii Ludowej Władysław Olczyk mianował mnie komendantem 23 garnizonu Wielgomłyny, III okręgu, III Brygady GL/AL. im. Gen. Józefa Bema. Po mianowaniu rozpocząłem akcję werbunkową ludzi, a spisy członków pseudonimami wysyłałem do okręgu. Teren mojej działalności obejmował gminy Masłowice, Wielgomłyny, Przerąb, Kodrąb, Gosławice. W tym okresie nasza działalność przybierała na sile. Spośród członków oddziału wielu ukrywało się w lesie, gdyż nie mogli przebywać w swoich wsiach. Część ludzi, którzy nie byli podejrzani przebywała w swoich domach i na co dzień obserwowała poczynania Niemców. W poszczególnych gminach były tworzone drużyny, a oprócz tego powołany był sztab garnizonu. Często korzystaliśmy z pomocy łączników spośród ludności cywilnej. Parokrotnie zdarzało się, że moja żona przewoziła meldunki i wiadomości dla przełożonych. Często ludność wiejska udzielała nam pomocy w ukrywaniu rannych ludzi, przechowywaniu broni, prasy i jej kolportażu oraz udzielała informacji o ruchach Niemców na danym terenie. Wymienię tutaj Wandę Niczewską ps. "Wanda-Palma", która była łączniczką między 23 a 25 garnizonem i z jej strony otrzymaliśmy dużą pomoc. Za jej działalność była prześladowana przez okupanta a także przez NSZ - oddział Żbika. 

Organizując walkę zbrojną z okupantem głównym naszym zadaniem było zdobycie broni i amunicji i robiliśmy to poprzez rozbrajanie Niemców, walki z Niemcami a także szukanie porzuconej broni w lasach. Często bywało tak, że obok naszych ludzi walczyli członkowie BCH i AK. Aby skonsultować nasze działania spotykaliśmy się co jakiś czas w lasach koło Źrejowic. W czasie walk z Niemcami nasi ludzie odnosili rany i trzeba im było zapewnić wyżywienie i opiekę. Szukaliśmy odpowiednich miejsc a żywność i pieniądze zdobywaliśmy również drogą kontrybucji nakładanej na majątki. Były wypadki, że nam odmawiano, ale wtedy nasi ludzie siłą zajmowali zboże, bydło , trzodę, którą następnie rozdawano po oddziałach. W ten sposób zarekwirowano trzodę u hrabiego Potockiego w Maluszynie oraz w powiecie Końskie. Przeznaczono to dla grupy bojowej Władysława Fudala. Bardzo często przejmowaliśmy też zrzuty broni i ludzi z powietrza. Otrzymywaliśmy meldunek drogą radiową, że w tym rejonie nastąpi zrzut i nasi ludzie musieli zabezpieczyć sygnały i przejąć zrzut. W ten sposób przejęliśmy w lasach piotrkowskich pełnomocnika Rządu Lubelskiego Dąb- Kocioła, który ukrywał się na naszym terenie. W każdej wsi mieliśmy bowiem swe "meliny" i magazyny. Nocami dokonywaliśmy ataków na niemieckie magazyny, aby przejąć zborze w miejscowości Źrejowice i Strzelcach Małych. Często odbieraliśmy szyte przez krawców dla Niemców mundury, które wykorzystywaliśmy w naszych akcjach. Przebieraliśmy w mundury tych ludzi, którzy mówili trochę po niemiecku. 

W poszczególnych oddziałach odbywały się szkolenia i ćwiczenia w tym szkolenia musztry. Pamiętam ciekawe zdarzenie jak młody mieszkaniec wsi Goszczowa Jan Nowak po ćwiczeniach z musztry skarżył się, że bolą go nogi, gdyż ćwiczył krok defiladowy na rżysku i pociął sobie nogi. Broń, która często była mokra suszyliśmy w mieszkaniach u ludzi. Było to dla tych ludzi niebezpieczeństwo. Moja teściowa również suszyła broń i często ogarniał ją strach przed Niemcami. Obawiała się,że Niemcy wymordują całą rodzinę za to, że ktoś z rodziny jest w partyzantce lub udziela pomocy ludziom z lasu.
Nasi ludzie często niszczyli urządzenia łączności telefonicznej, zrzynali słupy. Oddziały nasze rekwirowały sprzęt i inwentarz dając pokwitowania. Niemcy w początkowym okresie karali ludzi, jednak potem zaprzestano karania. Przy końcu okupacji przyjmowano te pokwitowania już w gminach i majątkach. 

Pod koniec okupacji i przy zbliżającym się froncie nasze oddziały coraz śmielej wychodziły w teren. Zajmowaliśmy maszyny i samochody, które potem przekazywaliśmy już dla polskiej milicji władz. 
Po wyzwoleniu w dalszym ciągu zabezpieczaliśmy na tym terenie ład i porządek oraz udzielaliśmy pomocy przy organizacji i powstawaniu pierwszych władz. Po krótkim czasie nastąpiło rozwiązanie naszych oddziałów. W miesiącu kwietniu 1945 roku pojechałem z całą rodziną na tereny wyzwolone ziem zachodnich i osiadłem w Człuchowie. Pracowałem tam jako zastępca kierownika stacji traktorów. W miesiącu listopadzie przeprowadziłem się do Tucholi i objąłem poniemieckie gospodarstwo. W 1949 roku pełniłem funkcję sołtysa Tuchola- wieś. Następnie byłem założycielem i prezesem Gminnej Spółdzielni w Tucholi. Następnie pracowałem w ZURT Tuchola by w 1964 roku objąć funkcję kierownika PKS Tuchola.
Za swą działalność w okresie okupacji otrzymałem odznaczenia:
1. Krzyż Partyzancki-nadany 23 maja 1959 r. -nrD-13191
2. Odznaka Grunwaldzka-nadana 17 lipca 1945r.-nr211454
3. Medal Zwycięstwa i Wolności - nadany 17 lipca 1946 r.-nr146674

ADAM LORCZAK ZMARŁ 11 MARCA 1973 r.